Variabler
Mieszkania => Pałac => Wątek zaczęty przez: Alan w Listopad 04, 2013, 15:33:06
-
(http://th05.deviantart.net/fs71/PRE/i/2011/364/c/f/premade_background__1446_by_ashensorrow-d4kq6wy.jpg)
-
Wszedłem. Przystanąłem, opierając się o bramę, wspominając.
-
Weszłam, a raczej szłam spokojnie w postaci pantery. Jakoś nie usmiechało mi się siedzenie w domu.
-
Nie zauważyłem Alyss. Zamknąłem oczy i zmieniłem się w czarną panterę, z wyczuciem opadając na cztery łapy.
-
Zamrugałam. Poczułam zmianę zapachu.
-
Przeciągnąłem się, już jako kot.
-
Prychnęłam cicho. Ruszyłam dalej machając koniuszkiem ogona.
-
Jak tylko zmieniłem się w panterę, poznałem, że nie jestem sam, czując umysł i myśli Alyss.
-
Szłam niespiesznie dalej.
-
Spojrzałem na Alyss i mruknąłem.
____________________________
A, i myślimy, nie mówimy, jako zwierzęta.
-
Przysiadłam gapiąc się w niebo całkowicie zajęta sobą. Takie zapomnienie zdarzało mi się czasami i mogłaby orkiestra grać i nic.
Ta jest Kapitanie.
-
Wydałem z siebie gardłowy pomruk.
______________
._.
-
Zadarłam łepetynę wyżej.
-
Widać tam co ciekawego?, spytłem Alyss.
-
Nooo...-nadal nie byłam zbyt świadoma.
-
Ja tam nic nie widzę, mruknąłem.
-
Co?-powoli zaczęłam wracać. Baardzooo pooowoooliiiii.
-
Nic. Co cię tak tam interesuje?
-
Uhum. Wiele rzeczy. Na przykład te gwiazdy.
-
Ach, gwiazdy, mruknąłem patrząc na bramę.
-
Gwiazdy to fajna sprawa.
-
Ja nie jestem w stanie zobaczyć gwiaz, nie tutaj.
-
Takie świecące...Hah, co ja tu robię.
Podskoczyłam gwałtownie wracając do świadomości.
-
Siedzisz, spojrzałem na Alyss.
-
Umm...Rozmarzyłam się. Przynajmniej nie obudziłam się w hełmie z arbuza.
Westchnęłam cicho.
-
Uniosłem brwi.
-
I za nic nie pamiętam skąd się tam wzięłam. Ciekawe...
-
Taa..., mruknąłem, to normalne, kto tak nie ma... Przewróciłem oczami.
-
Oczywiście że nie. Wiem że jestem dziwna. Ale chyba w tym pozytywnym sensie. To znaczy nie mam zamiaru zdzielić cię patelnią czy czymś.
-
Uśmiechnąłem się.
Każdy jest inny, a patelnia to dla mnie nie mowość.
-
Jej!
Machnęłam ogonem.
-
Jestem Alan. Już to pewnie wiesz.
-
Bardzo prawdopodobne że nie pamiętam. Alyss jestem...Chyba.
-
Miło mi cię poznać...Chyba. Uśmiechnąłem się szeroko.
-
Fajnie...
Usmiechnęłam się wesoło.
-
Spojrzałem nieprzyjaźnie na bramę i usiadłem.
-
Machnęłam ogonem.
-
Oparłem jedną łapę o bramę.
-
Uniosłam łape przygladając się jej.
-
Wstałem i zapatrzyłem się w coś za bramą.
-
Obróciłam łapę.
-
Westchnąłem w duchu. Miałem ochotę zmienić się w człowieka, ale przy Alyss nie bardzo mogłem.
-
Z rozmysłem zaczęłam drapać ziemie wypisując pazurem słowa.
"Lecz jak masz żyć gdy los nie daje szans, by w górę się wzbić Nie poda nikt dłoni Im obcy bólu smak , gdy sięgają gwiazd A Ty ... walczysz o każdy dzień, każdą chwilę przeżyć chcesz od nowa."
-
Spojrzałem na napis i na Alyss.
Do zobaczenia, mruknąłem wychodząc.
-
Starłam napis.
Pomachałam mu radośnie.
-
Wszedłem spowrotem.
-Hej.
-
Uhum.
-
-Wolisz być w postaci pantery? - spytałem z czystej ciekawości, przyglądając się Alyss.
-
Zmieniłam się w człowieka. Przysiadłam na ziemi jak zwykle w białej sukience.
-
Nadal patrzyłem na dziewczynę, czekając na odpowiedź.
-
-Huh...Wiesz, jako pantera mogę łatwiej komus przyłożyc.
-
Wzruszyłem ramionami.
-Ale jako zwierzę nie da się zrobić tego i owego. - podszedłem do Alyss. -Na przykład, nie można strzelić z pistoletu, tym samym skracając męki umierajácego. Nie można chwycić miecza. Nie moźna powiedzieć pewnych słów, które określiłyby pewnych ludzi. - zaśmiałem się.
-
Spojrzałam na niego z ziemi.
-Też prawda...-westchnełam uśmiechając się.
-
Przykucnąłem, patrząc na starą bramę prowadzącą do spalonego ogrodu.
-
Powiodłam wzrokiem za jego spojrzeniem.
-
Powróciły do mnie wspomnienia, których nie chciałem, potrząsnąłem więc głową, aby się pozbyć obrazów.
-
-Stało się coś?-spytałam.
-
-Nie... - potrząsnąłem głową. -Nic, prócz tego, że ten ogród jest poniekąd... cmentarzem.
-
-Eeee...-wytrzeszczyłam oczy.
-
-Dobrze się czujesz? - spytałem z niepokojem.
-
-Uhum...-uśmiechnęłam.
Pierwsza postać która się uśmiecha. Sorka, Lisek też się liczy.
-
-To dobrze. - uśmiechnąłem się. -w tym pożarze zginęła moja rodzina. Ja wyszedłem z oparzeniami.
-
-Wiem jak to boli...-westchnęłam.
-
-Tak... Ale tam, gdzie się teraz być może znajdują, i tak jest im pewnie lepiej, niż tu ze mną.
-
-Nie mogło być tak źle.
-
Wzruszyłem tylko ramionami.
-
Usmiechnęłam sie do niego.
-
Odwzajemniłem uśmiech.
-
Zamrugałam spoglądając w niebo.
-
-A ty? Masz rodzinę? - spytałem tonem sugerującym, że jeśli nie chce, nie musi mówić.
-
-Hah, wiesz u mnie to takie trochę skomplikowane. Bo ją mam ale nie bardzo mnie lubią. Chyba tak to działa- uśmiechnęłam się pogodnie.
-
-Moi, zanim zginęli w pożarze dziesięć lat temu, też mnie niezbyt tolerowali. Przez te nasze... niezbyt dobre relacje, ludzie mieszkający tutaj zaczęli mówić, że to ja podpaliłem ogród, żeby się zemścić. A mnie tu nawet nie było. Gdy wróciłem ze szkoły, chciałem im pomóc, ale było już zapóźno, a mnie uratowali tylko z potwornymi poparzeniami. - pokręciłem głową. -Dwa dni po pożarze wszyscy ludzie stąd po prostu zniknęli. Szukałem ich, nawet włamałem się do kilku domów. Jedyne, co zastałem, to nienaruszone jedzenie, wszystkie rzeczy domowego użytku, wszystkie ubrania, jakby w jednej chwili zasiadali do śniadania, a w następnej po prostu wstali i wyszli. I już nie wrócili. Nadal nie wiem, co się z nimi wszystkimi stało. Nigdzie nie było nawet ciał, żadnej krwi, nic.
-
Słuchałam go milcząc.
-
Wyrwałem się chwastom wspomnień i spojrzałem na Alyss.
-Przepraszam, że cię zanudzam.
-
-Nie jest źle-powiedziałam.
-
Znów spojrzałem na bramę.
-
Westchnęłam.
-
-Zanudzam cię. - powtórzyłem i wstałem. -Lepiej pójdę.
-
-Dlaczego tak uważasz?-spytałam z uśmiechem.
-
Wzruszyłem ramionami.
-Z reguły wiem, że każdego zanudza choćby moje ''cześć''.
-
Potrząsnęłam głową.
-Nie, mnie nie.
-
-Nie mówisz tego zbyt przekoująco. - Uśmiechnąłem się na znak, że żartuję.
-
Uniosłam brwi, zakładając ręce na piersi.
Odpowiedziałam usmiechem.
-
Przewróciłem oczami.
-
Przekrzywiłam głowę.
-
-Mam wrażenie, że historia się powtarza. - mruknąłem.
-
-Czemu?
-
-Bo... Szczerze mówiąc, nie pamiętam.
-
Przewróciłam oczami, podnosząc się wreszcie.
-
Westchnąłem.
-
Zamrugałam.
-
Oparłem się ciężko o bramę, czując zawroty głowy.
-
-Coś się stało?-spytałam czujnie.
-
-Nie, za długo siedziałem w kucki. - przewróciłem oczami.
-
Uśmiechnęłam się.
-
Potrząsnąłem głową i wyprostowałem się.
-
Zamrugałam.
-
-Idę... gdzieś. - mruknąłem. -Idziesz ''gdzieś'' ze mną?
-
-Nie uśmiecha mi się ponownie bycie samą-powiedziałam cicho-Więc raczej tak.
-
-Heh. Po tym, jak zniknęli wszyscy ludzie, też wolę mieć cię na oku. - mruknąłem żartem.
-
Uśmiechnęłam się.
-
-To gdzie idziemy?
-
-Twoja decyzja-odparłam.
-
Zacząłem myśleć, jednak po chwili poddałem się.
-Wybierz cyfrę od 1 do 7...
-
-Trzy.-odparłam bez namysłu.
-
-Oki, idziemy do lasu. - klasnąłem i wstałem. (xD)
-
-Nieźle.
-
-Ym. To chodź. - wyszedłem powoli.
-
Wyszłam.